Bogusław Chrabota Bogusław Chrabota
107
BLOG

Nasz Kazio się żeni

Bogusław Chrabota Bogusław Chrabota Polityka Obserwuj notkę 24

 

 
 
 
Jak się dowiadujemy, były premier i w swoim czasie najpopularniejszy polski polityk Kazimierz Marcinkiewicz 21 sierpnia, przed majestatem polskiego konsula w Barcelonie powiedział swojej wybrance Isabel już nie sakramentalne, a całkiem świeckie „tak”.
 
Sprawa została głęboko ukryta, w ceremonii wzięło udział tylko dwoje świadków i gdyby nie przeciek, oraz mało dyskretny wpis Isabel na blogu, świat by o tym nie widział. Ale dziś już wie. Sprawa niby całkiem prywatna, ale nie do końca. I to nie tylko dlatego, że Kazimierz był przez lata osobą eksponowaną publicznie (pozostaje zresztą nią do dziś, o czym świadczą sondaże). Nie całkiem prywatna również dlatego, że to na swoje wyłączne życzenie został tzw. „celebrytem”. Wyrwał się z prywatnością przed obiektywy kamer i rozpoczął z nimi przedziwną grę.
 
O co w niej chodziło? Zgaduję, że o nic innego, tylko podtrzymanie popularności. Czy na rzecz jakiś potencjalnych scenariuszy politycznych – w to szczerze wątpię. Zapewne zagrał tu bardziej narkotyk zwykłej sławy. „Celebryt” Marcinkiewicz zagościł więc na łamach gazet i w stacjach telewizyjnych. Isabel pokazywała swoje nowe buty, a sam Kazik błogo uśmiechnięty zawzięcie udawał, że broni prywatności.
 
Paradoksalnie owa popularność przyniosła mu nie tyle sławę, co nieskończoną ilość szyderstw. Reagował na nie z wdziękiem wiejskiego głupka, który kompletnie nie rozumie skąd tyle zamieszania i o co chodzi. A wyjaśnienie jest proste. Ludność uwielbia upadające autorytety, fascynuje się grzechem i ciągnie tam, gdzie rozpościera się nieprzenikniona otchłań magla. Kazimierz jako zadeklarowany katolik, konserwatysta i wzorzec moralny nadawał się do kpin i szyderstw doskonale.
 
Swoją drogą jedną z zagadek pozostanie dla mnie do końca życia, jak człowiek, który jako premier miał pozornie doskonałe wyczucie medialne, mógł założyć, że po tym jak rzuci chorą żonę i czworo dzieci, znajdzie elementarne zrozumienie dla swojej nowej, rewolucyjnie zmienionej prywatności. Czyżby myślał, że w nowej wersji kupi go nowy „target”, że z ulubieńca konserwatystów stanie się nagle idolem liberałów? Czy może dostał elementarnego zaćmienia umysłu zakładając, że ludzie kupować go będą z jego nowym „uczuciem” niezależnie od okoliczności?
 
Nie wiadomo. To o co należy spytać dziś, to nie o granice prywatności byłych polityków. To pytanie nie odnosi się do „celebrytów”, do którego to grona zaliczył się sam pan były premier. Ważnym pytaniem jest o to, czy człowiek, którego wartość polityczna była niegdyś niekwestionowana, po tym, jak kończy swój komiczny korowód poza-małżeński, może być znów atrakcyjny jako polityk? Moralne upadki mogą przecież przydarzyć się każdemu, także politykom; współczesny świat przyjmuje już taką prawdę jak aksjomat. Może więc po legalizacji związku z Isabel Polacy mogliby się znów przekonać do Kazimierza? To kwestia otwarta.
 
Osobiście myślę jednak, że Marcinkiewicz jest spalony nie przez kontredans z moralnością, ale przez śmieszność. To niestety przykry koszt zabawy w „celebryta”, z całą jej nachalnością, stojącą w tle hipokryzją i kabotyństwem. Trochę to jak „przypadek” Jana Rokity w samolocie Lufthansy. Łatwiej być poważanym politykiem kryminaliście, skandaliście i hochsztaplerowi, niż człowiekowi, który budzi uśmiech zażenowania. I litości. Czy przyszłość Kazimierza jest spalona na zawsze? Poważnym politykiem chyba już nie zostanie. Może za to spokojnie pracować daleko od kamer i paparazzich, gdzieś w głębokim tle. A jeśli ciągnie go do publiczności? Cóż, mamy telewizję. Welcome to the jungle.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka