Bogusław Chrabota Bogusław Chrabota
323
BLOG

Janukowycz a sprawa polska

Bogusław Chrabota Bogusław Chrabota Polityka Obserwuj notkę 12

 

Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie duże szanse na zwycięstwo dają szefowi Partii Regionów Wiktorowi Janukowyczowi. Jeśli to się zdarzy, Polska będzie musiała się zmierzyć z realną perspektywą reorientacji politycznej najbliższego sąsiada pod niebieskim sztandarem Partii Regionów.
 
Janukowycz w wielu sprawach nie zostawia złudzeń. W trakcie kampanii bił jak w bęben w liderów dawnych „pomarańczowych” zarzucając im, że „poniżają naród, psują wizerunek Ukrainy na świecie i prowadzą do zubożenia społeczeństwa”. Nie tylko nie zostawił suchej nitki na prezydencie Juszczence i Julii Tymoszenko, ale w wyjątkowo wyraźny sposób odcinał się od fundamentu politycznego „pomarańczowych”, a więc zbliżenia Ukrainy ze strukturami europejskimi. W końcu kampanii mówił wprost; Ukraina nie jest zainteresowana wstąpieniem do Unii Europejskiej, czy NATO; można o tym śmiało zapomnieć!
 
Tak jednoznaczne deklaracje Janukowycza odbiły się echem w finale kampanii obojga głównych kontr-kandydatów, Juszczenko przestrzegał przed wynarodowieniem i deukrainizacją państwa, a nawet utratą niepodległości. Nieco oszczędniejsza w słowach Tymoszenko grzmiała, ze zwycięstwo Janukowycza może się skończyć międzynarodową izolacją Ukrainy. Zapewne oboje mają sporo racji, co jednak w żaden sposób nie zmienia faktu, że większość Ukraińców rozczarowanych porażką „pomarańczowej rewolucji” wybiera pełną miskę obiecywana przez Janukowycza i kompletnie się nie przejmuje groźbą oddalenia perspektywy integracji Ukrainy ze strukturami europejskimi. Europa więc – może i tak – ale w stosownym czasie.
 
Nie miejsce tu i czas, by analizować przyczyny porażki „pomarańczowych”. Najkrócej ujmując trzeba stwierdzić, że zgubiła ich buta i kłótliwość, maniery oligarchów, a przede wszystkim brak wzajemnej solidarności tak bardzo potrzebnej do przeprowadzenia fundamentalnych reform państwa. Zamiast tego zafundowali ferię politycznych awantur i bijatyk, które na długo zraziły rzesze sympatyków „pomarańczowej rewolucji”. To na co dziś czeka większość Ukraińców symbolizować wydaje się Wiktor Janukowycz. Dawny doniecki satrapa, trzykrotny premier, niemal dwumetrowy olbrzym, na którego w rodzinnym Janakijewie wołano w młodości „Witia Byk” powraca do swoich haseł sprzed pięciu lat. Obiecuje zwiększenie pomocy socjalnej, solidarny model państwa, a przede wszystkim koniec z awanturnictwem i korupcją „pomarańczowych”.
 
Jaki jest stosunek Janukowycza do Polski i Polaków? Niestety nie najlepszy. Janukowycz nie może nam zapomnieć totalnego zaangażowania w obóz „pomarańczowych” w 2004 roku i faktu, że Polska podważała jego wiarygodność na wszelkich możliwych forach, z instytucjami europejskimi na czele. Jak twierdzą ci, którzy mieli okazję z nim o tym rozmawiać, jest osobiście urażony, że w Polsce kreowano jego wizerunek w sposób skrajnie tendencyjny. Przypominano, że był dwukrotnie skazany za przestępstwa pospolite, że kilka lat spędził w więzieniu, że jest bandziorem i zabijaką w służbie wschodnio-ukraińskich oligarchów. Przy okazji zapominano, że już w tym stuleciu w ekspresowym tempie zrobił doktorat, zdobył tytuł profesorski, a nawet zasiada w prezydium Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. Odpłaca się za to Polsce z nawiązką, jak choćby podczas przemówienia 17 września 2009 roku w Kaniowie, w obwodzie czerskaskim, kiedy o sowieckiej inwazji na wschodnie tereny RP z 1939 roku  powiedział, że „spełniło się odwieczne marzenie wielu Ukraińców” o zjednoczeniu Ukrainy.
 
Sukces Janukowycza byłby (będzie?) z pewnością nie tylko czytelną porażką polskiej polityki wschodniej, ale i sporym wyzwaniem. Stanąć bowiem musielibyśmy już nie tylko naprzeciw polityka o raczej anty-polskich sympatiach, ale również prezydenta, którego plan polityczny skierowany jest bardziej na wschód, niż zachód. Niewątpliwie „zawisnąć” mogłyby kwestie szeregu wspólnych polsko-ukraińskich inicjatyw, w tym może najważniejsza dla nas sprawa planowanego rurociągu Odessa – Brody. Trzeba byłoby również poprawić relacje osobiste z politykiem, dla którego Polska i Polacy byli dotąd wyłącznie niezłomnym poplecznikiem „pomarańczowych”. Piszę „trzeba byłoby” bowiem uważam, że relacja Polski wobec państwa Ukraińskiego niezależnie od wyniku wyborów nie powinna ulegać jakiejś istotnej korekcie. Jest pewne, że Janukowycz – o ile wygra wybory – stanie przed realnymi problemami. To z jednej strony bankrutująca gospodarka, której nie stać na socjalne obietnice z kampanii. Z drugiej nieprzychylna mu zachodnia Ukraina i jej nacjonalizm, któremu Janukowycz wypowiedział wojnę już przed laty. W relacjach z Rosją też nie będzie mógł sobie pozwolić na wiele, bo perspektywa pożarcia Ukrainy przez wschodniego sąsiada nie podoba się ukraińskim oligarchom, którzy przyzwyczaili się już do robienia dobrych interesów z zachodem i nie mają najmniejszego zamiaru ustąpić miejsca swoim konkurentom z Moskwy, czy Petersburga.
 
         Paradoksalnie więc miejsca do budowania nowych związków z Ukrainą jest sporo. Przede wszystkim jednak nie należy się obrażać na potencjalny sukces Janukowycza. Zapewne będzie oczekiwał jakiegoś szybkiego gestu z Warszawy. Ów gest powinien być wykonany z pełną serdecznością i niezwłocznie. Możliwe, ze powinno nim być zaproszenie do złożenia oficjalnej wizyty w Polsce. Możliwe również, że jeśli zaproszenie z Warszawy trafi do Kijowa szybciej niż zaproszenie wysłane z Kremla, prezydent elekt zostanie postawiony w dość niewygodnej sytuacji. Kogo wybierze? Oto i sympatyczna pułapka, a i papierek lakmusowy przyszłych stosunków polsko-ukraińskich. Stosunków, które i dla Warszawy i dla Kijowa będą ciągle zasadnicze. Trochę w myśl pewnej polskiej mądrości ludowej. Jak to było? Dłużej klasztora, niż przeora. Albo jakoś podobnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka