Bogusław Chrabota Bogusław Chrabota
2668
BLOG

Donald - młot na OFE

Bogusław Chrabota Bogusław Chrabota Polityka Obserwuj notkę 30

 

Zastanawiam się po co Donald Tusk zdecydował się na ryzyko polityczne firmowania własną twarzą demontażu systemu Otwartych Funduszy Emerytalnych. Kto mu to i w jakim celu doradził? Mógłby przecież – co było mądrzejsze i mniej ryzykowne – wykorzystać do tego którąś z mniej ważących politycznie postaci: Rostowskiego, Fedak, czy Boniego. Czyżby sprawę uznano za aż tak ryzykowną, że doradcy domagali się rzucenia na szalę osobistego autorytetu premiera? Czy może inaczej; poniosły go osobiste ambicje, zaś instynkt podpowiedział, że gra nie jest specjalnie ryzykowna? Myślę, że jest. Jest bardziej, niż otoczeniu premiera może się wydawać. To jak tatuowanie na czole hasła. Hasła, które niekoniecznie musi być popularne. Zwłaszcza w kręgach żelaznego elektoratu Platformy, w który demontaż OFE bije bardzo intensywnie.
Ale po kolei. Ścieżka dochodzenia (modne określenie!) była tu nader interesująca. Najpierw więc telewizyjna „putinada”; w końcu sierpnia premier zwołuje prezesów OFE, zaprasza telewizję i udziela im publicznej połajanki. Na koniec grozi palcem i daje czas na poprawę. Potem kilkakrotnie przypomina, że o temacie pamięta i czeka na zmiany. Jakie zmiany? Rzekomo ograniczenie kosztów OFE. To wersja dla ludu. Nie dla fachowców. Ci wiedzą, że cięcia w OFE to tylko próba znalezienie najmniej bolesnej metody walki z zadłużaniem państwa. Potem cisza i strzał na dzień przed końcem roku. Premier występuje publicznie i niepewnym głosem zapowiada zmiany. Odtąd już błąd za błędem.
Po pierwsze zapewnienie, że emerytury: „na pewno nie będą niższe”. Po takim dictum ambicją każdego ekonomisty stało się udowodnienie, że premier się myli. Po wtóre ogłoszenie o terminie zmian. Pierwszy kwietnia. Prima Aprilis. Ryzykowna data, zarówno pod kątem efektywności procesu legislacyjnego, jak i gotowości ZUS do realizacji nowych zadań. Po trzecie data ogłoszenia projektu. Rzekomo przemyślana, tuż przed końcem roku. A tak naprawdę najgorsza z możliwych, bo w przededniu kompletnej publicystycznej flauty. To jak wręczenie biletu na rządowy bankiet najbardziej zajadłym krytykom. Potem debata w Sejmie. Tu Donald Tusk zasuwa lotem koszącym. Występuje emocjonalnie i nie stroni od przymiotników…
Przy okazji rozdaje razy na ślepo imputując np. publicznie Leszkowi Balcerowiczowi, że alternatywą dla cięć w OFE jest według niego likwidacja zasiłków chorobowych. Balcerowicz otwiera oczy ze zdumienia! O zasiłkach wspominał, ale pogrzebowych… Detal. Prawda? A ja pytam po co? Po jasną cholerę mieć Balcerowicza przeciwko sobie? To nazwisko coś dla pewnego pokolenia (i pewnie wielu następnych) znaczy. Dość już… Po co ta checa z OFE? Bo wydawała się prosta. Bo trudniej – jak w Wielkiej Brytanii - zapowiedzieć likwidację w administracji publicznej niemal pół miliona etatów. Albo jak Irlandii obniżyć urzędnicze pensje. Albo zredukować majątek trwały administracji centralnej o 20%, stworzyć rządowe centrum zakupowe, etc. Piszę o takich ruchach, skoro chodzi o oszczędności na dziś, a nie na pojutrze.
Przestrzeń publicystyczna mi się kończy. Czas na odpowiedź na postawione na początku pytanie. I tu alternatywa. Albo spór w rządzie był tak duży, że odpowiedzialność musiał premier wziąć na bary osobiście. Albo… Albo ktoś go wrobił. Zagrał osobą Donalda Tuska nieco bez jego świadomości i woli narażając przy tym (a może nawet z taką intencją) na ryzyko porażki. Nieważne. Ważne jest to, że mamy dziś po dwu stronach sceny politycznej sytuację wyrównaną. Z jednej towarzysz pancerny z wypisanym na tarczy hasłem „Smoleńsk”. Z drugiej jego oponent, który nagryzmolił sobie na kawałku blachy nieudolnie i krzywo „OFE”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka